Gotowanie na parze wielu osobom kojarzy się z dietą, albo lekkim obiadem dla rekonwalescenta. Jedzenie bez koloru, bez smaku i bez emocji, ale tylko do momentu, aż ktoś naprawdę tego spróbuje. Bo gotowanie na parze nie musi być nudne. Wprost przeciwnie, potrafi wydobyć z warzyw i innych składników coś, czego nie da się osiągnąć smażeniem czy duszeniem. A kiedy do tego świadomie rezygnujesz z E-dodatków, czyli wszystkich tych „ulepszaczy” z etykiet, zaczynasz naprawdę czuć różnicę. Smak staje się czystszy, prostszy, ale też bardziej intensywny. Jakby warzywo znowu było warzywem, a nie nośnikiem przypraw i konserwantów.
Co zyskujesz, gotując na parze?
Na pierwszy rzut oka wygląda to jak prosty proces, trochę wody, trochę ciepła, trochę pary, ale efekt potrafi zaskoczyć. Kiedy gotujesz warzywa na parze, nie wypłukujesz z nich witamin tak jak przy gotowaniu w wodzie. To oznacza, że np. brokuł zachowuje więcej witaminy C, marchewka nie traci beta-karotenu, a burak nadal ma w sobie to, co miał mieć. Co więcej, kolor zostaje intensywny, warzywa nie robią się bure i zmęczone.
A co z teksturą? To zależy od czasu, bowiem gotowanie na parze to nie gotowanie bez umiaru czasowego. Możesz zostawić warzywa lekko chrupiące albo miękkie i delikatne. Wszystko zależy od Ciebie. I co ciekawe, kiedy przestajesz gotować warzywa w kostkach rosołowych i doprawiać mieszankami z torebki, zaczynasz lepiej wyczuwać ich naturalny smak. Nagle dynia ma posmak orzechowy, kalafior wydaje się słodszy, a cukinia ma swój własny charakter, którego wcześniej nie zauważałeś.
No i jest jeszcze jedna sprawa – brak tłuszczu. Oczywiście możesz dodać go później, np. skropić wszystko oliwą z ziołami. Jednak sama metoda gotowania na parze nie wymaga ani kropli. To idealne rozwiązanie, jeśli chcesz jeść lżej, ale nie rezygnować z wartości odżywczych.
E-dodatki? Nie w tym garnku
Jeśli kupujesz gotowe dania do mikrofalówki albo przyprawy do warzyw w saszetce, na pewno znasz ten widok – długa lista składników z oznaczeniami E: E621, E330, E451, E150. Na pierwszy rzut oka nie wiadomo, co to jest. Na drugi też nie. A potem okazuje się, że w mieszance przypraw do ziemniaków jest więcej stabilizatorów i wzmacniaczy smaku niż przypraw. Na stronie https://poranek.pl/baza-wiedzy/odzywianie/e-dodatki-do-zywnosci/, znajdziesz więcej informacji o tych tajemniczych składnikach.
Kiedy gotujesz na parze i sam dobierasz składniki, masz nad tym pełną kontrolę. Nie musisz już ufać producentowi, że „aromat naturalny” naprawdę pochodzi z natury. Zamiast tego przyprawiasz po swojemu. Możesz dodać świeży tymianek, odrobinę suszonej papryki, starty imbir, skórkę z cytryny, czosnek, kolendrę w ziarnach, albo po prostu odrobinę dobrej soli i oliwy.
Niektórzy mówią: „Ale bez kostki rosołowej to nie ma smaku”. Naprawdę? Spróbuj ugotować kalafior z odrobiną czosnku i liściem laurowym, albo marchewkę z imbirem i szczyptą cynamonu. A może brokuły z płatkami migdałów? Smak jest i to taki, że nie potrzebujesz sztucznych polepszaczy.
A jeśli chcesz więcej głębi, zawsze możesz zrobić własny bulion warzywny. Zamrozić go w porcjach i dolewać po łyżce do potrawy. Bez kostek, bez konserwantów, bez E.
Pomysły na parowy talerz
Jeśli myślisz, że gotowanie na parze to tylko brokuły i marchewka, to znaczy, że jeszcze nie trafiłeś na dobre inspiracje. Bo parować można niemal wszystko, trzeba tylko trochę odwagi.
Na przykład pierożki z mąki ryżowej z nadzieniem z warzyw i tofu – lekko parowane, z sosem sojowym i sezamem. Albo domowe klopsiki z soczewicy, które zamiast smażyć, wkładasz do pary, są delikatne, ale zwarte, idealne do podania z ryżem i salsą z pomidorów.
Warzywa? Jasne, ale miksuj dynia, brukselka, cukinia, buraki, fasolka, a nawet seler naciowy. Wszystko pokrojone, ułożone warstwowo, podane z ziołowym winegretem. Do tego tofu w plastrach, przyprawione sosem tamari i imbirem, lekko podgrzane nad parą, żeby przejęło aromaty.
A może deser? Tak, nawet desery można robić na parze. Na przykład ryż z mlekiem kokosowym i owocami, podgrzany nad parą, z odrobiną wanilii. A może jabłka z cynamonem i rodzynkami miękkie, soczyste, pachnące jak pieczone, ale bez pieczenia.
Jak zacząć – bez sprzętu za milion
Nie musisz od razu kupować wypasionego parowaru z funkcją bluetooth. Wystarczy zwykły garnek i metalowe sitko albo bambusowy koszyk do parowania. Możesz też użyć silikonowej wkładki, którą wstawiasz do garnka z niewielką ilością wrzątku. I gotowe, masz swój domowy system parowy.
Ważne, żeby woda nie dotykała warzyw, bo mają się gotować w parze, nie w bulgoczącej wodzie. Przykryj pokrywką i kontroluj czas. Niektóre warzywa potrzebują tylko kilku minut, inne dłużej, ale w porównaniu do pieczenia, to i tak ekspres.
Niektóre osoby przygotowują na raz kilka rzeczy – warzywa, tofu, nawet ryż, ustawiając koszyki piętrowo. Dzięki temu oszczędzasz czas, energię i zmywanie. Parowanie naprawdę może być przyjemne, szybkie i bezstresowe. A do tego wiesz, że wszystko, co kładziesz na talerzu, pochodzi z Twojej kuchni, a nie z taśmy produkcyjnej z fabryki przypraw.
Bo kiedy jedzenie pachnie tym, czym naprawdę jest, a nie tym, co do niego dodano, to wracasz do smaku, który nie potrzebuje etykiety. I wtedy naprawdę czujesz, że gotowanie na parze to nie dieta, nie obowiązek i nie kompromis. To po prostu jeden z najlepszych sposobów, by jeść czysto, lekko i bez tej całej litery „E”.